czwartek, 12 września 2013

Michał Mrzygłód - CHIN-SURU


"Skoro już mowa o stworzeniach słodkowodnych, trzeba wspomnieć o rybie zwanej namazu. Realna, z krwi i ości ryba namazu żyje w błotnistych, zamulonych rzekach wschodniej Azji, dochodzi do metra długości, ma szaroniebieski grzbiet i biały brzuch. (...) Kiedy porusza wąsami, lekkie drżenie przebiega ziemię, kiedy jednak machnie potężnym ogonem, kataklizm nawiedza Japonię - rozstępują się góry, otwierają przepaście, walą ludzkie osiedla."
J. Tubielewicz "Mitologia Japonii"

Zainspirowana współczesną kulturą Japonii "Chin-suru" - debiutancka kolekcja Michała Mrzygłoda to prawdziwe trzęsienie ziemi. W polskiej modzie tak zjawiskowe przedsięwzięcia zdarzają się rzadko, ale niemal zawsze wzbudzają nie lada poruszenie. 

Mrzygłód uczył się w Katedrze Mody warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Podjął także edukację w London College of Fashion. Kosmopolityzm młodego designera znajduje odzwierciedlenie w jego ekscentrycznych, aczkolwiek przemyślanych i cechujących się mistrzowskim wykonaniem projektach. Pod enigmatycznym tytułem "Chin-suru" (znaczącym w japońskim slangu tyle, co "podgrzewanie w mikrofalówce") kryje się kilka niezwykle wyrazistych męskich sylwetek. Poszczególne części garderoby: kurtki, koszule ze stójką, tanktopy, spodnie tworzą nawarstwiającą się mozaikę deseni i barwnych paneli. Neutralne czernie i biele oraz stonowane beże i srebrzystości równoważą płaszczyzny intensywnego pomarańczu, cyjanu czy ultramaryny. Odważnym połączeniom kolorów towarzyszą oryginalne zestawienia tkanin (neopren, skóra, bawełna). 
W całej kolekcji trudno wskazać najsilniejsze akcenty. Godną uwagi jest neoprenowa kurtka o zaokrąglonych ramionach oraz wyciętym na plecach ażurowym ornamentem. Obuwie wzorowane na tradycyjnych japońskich geta, a także nakrycia głowy (przywodzące na myśl samurajskie hełmy kabuto czy kapelusze JW Andersona) świadczą o tym, że Mrzygłód myśli o modzie w sposób holistyczny - jako o zwartej wizji, w której każdy element ma znaczenie.
Pozostaje jedynie obserwować dalsze kroki projektanta. Jego kreacje obejrzeć można w powstałym niedawno butiku Młodzi Polscy Projektanci przy ulicy Brackiej 23 (lok.52) w Warszawie.
f.
Fanpage Michał Mrzygłód 
Młodzi Polscy Projektanci

fot.: pre-lookbook: Tomek Słupski  / lookbook: Daniel Jaroszek

piątek, 16 sierpnia 2013

BLGR by Konrad Parol


Konrada Parola nie trzeba nikomu przedstawiać. Zna go bodaj każdy, kto choć na chwilę odciągnął wzrok od monumentalnych przedsięwzięć Chanel, Givenchy czy Diora i spojrzał w stronę rodzimej areny mody. Wykreowane przez warszawskiego projektanta oversize'owe bluzy, zdekonstruowane marynarki i wzorzyste spodnie wpisały się już w najnowszą historię polskiego krawiectwa. W ciągu ostatnich dwóch lat Parol stał się jednak Wielkim Nieobecnym. Na offowej scenie łódzkiego tygodnia mody próżno było szukać jego nowych kolekcji. Prasa branżowa milczała, jakby zapomniała o istnieniu awangardowego pupila. Tymczasem twórca dzianinowych wojowników prezentował swoje projekty na wystawie "Fetishism in Fashion" w Arnhem, a co istotniejsze pracował nad nową marką - BLGR, której premierową odsłonę podziwiać możemy już od początku sierpnia.



W szereg modowych suspensji czy akronimów takich, jak BCBG Max Azria, Adidas SLVR czy DRK SHDW Ricka Owensa wstępuje BLGR Parola, czyli "Boys Left Girls Right". Zamiast dukać litera po literze, z rozpędu przeczytałem ów skrót na modłę angielską (na poły z przyzwyczajenia, na poły pod wpływem kulturowego dyktatu). Łamiąc nieco język, wyrzuciłem z siebie słowo "burglar". Wprawdzie nie odpowiada skrótowi, to wydaje się idealnie pasować do tego, co wykreował Konrad Parol. Na pierwszą kolekcję BLGR składają się grube bomber jackets w czarne i złote pasy, snapbacki z wyhaftowanym logo brandu, spodnie z wszytą nerką oraz parki z obszernymi kieszeniami na froncie. Koszulki (będące kompromisem między tanktopem a t-shirtem) wyróżniają się zaokrąglonymi wycięciami, które dostrzec można już w "Rebels" Parola z 2010 roku. BLGR to marka dla miejskich bywalców, którzy nie pogardzą squatowiskiem ani salonem.
f.





fot. BLGR

wtorek, 7 maja 2013

Kas Kryst


Wystarczyła zaledwie jedna fotografia, by rozbudzić ciekawość. Model, wspierający się na postawionym na sztorc longboardzie, spogląda w przestrzeń poza kadrem. W jego postawie jest coś z marmurowego posągu, ale i z nonszalanckiej sylwetki miejskiego nihilisty. Siła tego zdjęcia tkwi jednak nie w upozowaniu modela, lecz w „czarnej materii”, która go obrosła.



P
ozyskać uwagę jedną fotografią – zwłaszcza w sferze mody, przez której wizualny przesyt ciężko się przedrzeć – to nie lada wyzwanie. Podołała mu Kas Kryst – młoda projektantka (podopieczna Michała Szulca), która jeszcze przed debiutanckim pokazem na łódzkim fashion weeku, uchyliła rąbka tajemnicy jej najnowszej kolekcji „bunch-bunch”. Wspólnym mianownikiem wszystkich projektów jest czerń. Decyzja o ujednoliceniu, redukcji do jednego koloru – choć ryzykowna – dała wiele możliwości. Z pozornej monotonii wyrywają się zróżnicowane faktury grubych wełnianych szalików i rękawic, lakierowanych spódnic i toreb, matowych dzianin i skór. Na „bunch-bunch” składają się (opracowane z dbałością o najmniejszy detal) bluzy z kapturem, crewnecki, długie koszule, mesh-shirty, kurtki w stylu varsity, dziergane swetry, spódnice, płaszcze, chinos, kamizelki, shorty i wiele innych. W skrócie: zawartość (niemałej) szafy. Co istotniejsze, monochromatyzm okazuje się niezwykle plastyczny i atrakcyjny. Kolekcja wydaje się w tym samym stopniu elegancka, co squaterska. Kas Kryst doskonale wyczuwa potrzeby potencjalnych klientów. Nieobce są jej aktualne i najbardziej pociągające tendencje (nie tylko w modzie). Zaprezentowana w Łodzi kolekcja ma jednak jeden feler – na jej sprzedaż trzeba czekać aż do jesieni.

"Jesus KRYST Superstar!"

f.

fot. Official Fanpage Kas Kryst



wtorek, 19 lutego 2013

ARRRGH!

Paryskie centrum La Gaîté Lyrique od wielu już lat poprzez swoją działalność wystawienniczą popularyzuje najnowsze odkrycia i nurty we współczesnym wzornictwie, sztukach wizualnych oraz muzyce. Gdy zapada decyzja o zorganizowaniu kolejnego eventu, pewnym jest, że La Gaîté Lyrique zagra po bandzie. Świeżo otwarta ekspozycja "Arrrgh! Monsters in Fashion" nie jest wyjątkiem. Znalazły się na niej bowiem najbardziej krzykliwe i ekstrawaganckie projekty zarówno starych mistrzów, jak i designerów młodego pokolenia. Ich przebrzydłe monstra, antropomorficzne stwory i hybrydy mają źródło w legendach, powieściach science-fiction, mitach i opowiadaniach wymyślanych przez przodków. Niektóre wyglądają jak widziadła po halucynogennych grzybach, inne zaś jak bohaterowie z dziecięcych rysunków. 
Istniejące dotychczas w wyobraźni lub na kartkach papieru, dziś gromadzą się w przestrzeni galerii w postaci kreacji z plastiku, poszarpanej skóry, sztucznych włosów, laserowo ciętej organzy czy nylonu. Obok prac Alexandra McQueena, Waltera van Beirendoncka, Martina Margieli, Garetha Pugh czy Issey Miyake - znanych z upodobania do tego, co ekstraordynaryjne, paryska wystawa prezentuje przede wszystkim imaginarium młodych projektantów aktywnych na wielu polach. Hideki Seo (absolwent antwerpskiej Akademii i asystent Azzedine'a Alaia) twierdzi, że celem powoływania na świat potworów nie jest wytyczanie trendów, lecz dostarczanie kreatywnej przyjemności. Mads Dinesen (duński designer pracujący w Berlinie) posługuje się w modzie fantazyjnymi formami, by zintensyfikować nastrój, jaki towarzyszy projektom, które współrealizuje z muzykami i performerami. Monstra Manon Kündig (Szwajcarka, uczennica van Beirendoncka) powstały z namnożenia się zawiłych, wielobarwnych printów na tkaninach, które zasłaniają twarze, pokrywają dłonie, obwijają sylwetkę warstwami. Bas Kosters (holenderski stylista, projektant, barwny ptak) używa "potwornej" estetyki do ironicznej walki z modą. Organizuje zatem pokaz "Ugly Collection SS12" lub "Fashion Mutant AW11", bawiąc się przy tym wyśmienicie. I zapewne we wszystkich tych działaniach - w mniejszym bądź większym stopniu - o zabawę chodzi. W La Gaîté Lyrique zobaczyć można również realizacje twórców, o których pisałem już wcześniej - Alexis Themistocleous (aka Theo-Mass Lexilectous), Bernhard Willhelm czy Rejina Pyo. Lista nazwisk na "Arrrgh!" jest w istocie potężna, a każdemu z wymienionych warto poświęcić nieco uwagi.



A już niedługo (od 15.03) w Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu w Toruniu otwarta zostanie wystawa "Cuda niewidy", zgłębiająca tajniki współczesnej mody, a dokładnie przyglądająca się efektom aliażu mody, architektury, techniki oraz różnych dziedzin nauki - od mikrobiologii, przez genetykę, po robotykę. Dłuższą notkę o toruńskiej ekspozycji można będzie znaleźć w najbliższym, marcowym numerze "Arteonu".


f.

fot. La Gaite Lyrique FB fanpage / Sleek Magazine FB fanpage / CSW Toruń

sobota, 2 lutego 2013

Katie Eary: Combining Vice & Vogue


Kariera Katie Eary przypomina tornado. Projektantka - drobna, niepozornie zadziorna blondynka - pojawiła się we współczesnej modzie jakby znikąd i z miejsca narobiła niezłego bałaganu. Niedługo po obronie dyplomu na The Royal College of Art w Londynie w 2008, odebrała telefon z redakcji brytyjskiego Vogue. Nieco później Mario Testino sfotografował Kate Moss w kreacji młodej designerki. Ot taka bajka z prestiżowym pismem, mistrzem fotografii i ikoną modelingu w tle. 
Zdjęcia z pierwszego poważnego pokazu Eary, kolekcji na lato zatytułowanej "Naked Lunch" (na cześć powieści Williama S. Burroughsa), zalały wysoką falą tysiące blogów, moodboardów i magazynów. Najsilniejszymi elementami były wówczas getry z printem kości, ścięgien i tętnic, złote body-chains przypominające żebra oraz okulary - wynik współpracy z Lindą Farrow.

Katie Eary znacznie lepiej odnajduje się w męskim krawiectwie, niż w tworzeniu zwiewnych kreacji dla kobiet (a i w tym jest niezła). Brytyjka, zafascynowana witalnością współczesnych młodych mężczyzn, ich chęcią zmieniania się i nieumiarkowaniem w pokonywaniu własnych barier, czerpie z kultury surferów, hip-hopowców i skaterów. To, co zastaje na ulicach przepuszcza przez filtr zasłyszanej ostatnio muzyki, przeczytanych książek, obejrzanych filmów. Typowy schemat pozyskiwania inspiracji i transponowania ich na wyższy level wybiegów, owocuje niezwykle silnymi kolekcjami. Banalne hasło "glamorous streetwear" doskonale odnajduje odzwierciedlenie w projektach Katy Eary. Jej klient czyta Vogue z równą przyjemnością, co Vice.

W poetyce wypracowanej przez Eary ważniejszą rolę odgrywa elastyczność, aniżeli wierność jednemu stylowi. O ile w kolekcji "autumn-winter 2012" rządziła czerń oversize'owych skórzanych kurtek, wielkich plecaków z futrzanym ogonem oraz porwanych w strzępy spodni i swetrów, o tyle "spring-summer 2013" przesycona jest mieszanką oceanicznych motywów, barokowej pompy i skejciarskiej blazy. Choć Eary nie stroni od wyolbrzymiania (duże rozmiary, intensywne barwy, wyraziste tekstury), to nie traci z pola widzenia granicy, dzielącej modę od kostiumu. Młoda projektantka stopniowo przesuwa tę granicę, kreując nowe fasony, wzory i zestawienia, pozyskując tym samym rzeszę nowych miłośników.
f.



fot. katieeary.tumblr.com

piątek, 11 stycznia 2013

Chaos in Ordnung


Rzeźba "Amir" londyńskiego artysty Stevena Claydona to odlana z mieniącego się aluminium głowa mężczyzny, spoczywająca na obitym surowym płótnem postumencie. Chociaż nosi znamiona zwykłego, rzeźbiarskiego portretu o wielowiekowej tradycji, zdaje się z tą tradycją subtelnie pogrywać. Do dojrzałej, okolonej brodą twarzy o poważnej minie, przylega druga - zniekształcona przez zakotwiczone w oczodołach żarówkowe gwinty. Granicę między dwoma obliczami tej janusowej postaci podkreśla leżący na głowie żółtopomarańczowy tanktop wykonany z bawełnianej siatki. Powyższy opis wydaje się nad wyraz skomplikowany w stosunku do samej rzeźby - dziwacznie banalnej. Coś jednak zmusiło mnie, bym się jej nieco uważniej przyjrzał. Ku mojemu zdziwieniu surowcowe odpady organiczne, zużyte świetlówki, antykizująca dostojność brodacza i żółtawa bokserka uruchomiły skojarzenia prowadzące w jaskrawą i połyskliwą rzeczywistość mody, a nie w opustoszałe, sterylne przestrzenie galerii.



Stawiając opór spłowiałemu minimalizmowi lat 90., Bernhard Willhelm zarzucił wybieg swetrami z rozwarstwiającej się włóczki, ortalionowymi kombinezonami, złotymi kaftanami, sneakersami z zygzakowatą podeszwą, farbą, sztucznymi bananami i milionem najróżniejszych deseni. Pochodzący z Bawarii projektant studiował w stolicy europejskiego krawiectwa awangardowego - Antwerpii. Praktykował w atelier Waltera van Beirendoncka, a następnie u Alexandra McQueena, Vivienne Westwood i Dirka Bikkembergsa. W 1999 roku zaprezentował w Paryżu pierwszą kolekcję dla kobiet, dając tym samym początek własnej marce. Można podejrzewać, że zmęczenie puryzmem Calvina Kleina i Helmuta Langa pod koniec wieku dotknęło także dziennikarzy modowych, którzy obsypali Willhelma pochlebnymi recenzjami - mimo iż jego wizję trudno było objąć rozumem.



Wprawdzie Bernhard Willhelm uznawany jest za jednego z reprezentantów dekonstrukcji, posługuje się tą metodą inaczej niż Martin Margiela czy Rei Kawakubo. Rozbiciu i dekompozycji podlegają nie krawieckie zasady, lecz spoistość inspiracji. Willhelm stapia ze sobą bawarski strój ludowy i afrykański szamanizm, fluorescencję gier komputerowych i karykaturalność zabawek z Happy Meal. Czerpie wzorce z niegdysieszych mistrzów takich, jak Gianni Versace, jednak nadaje im nowy charakter. Horror vacui i pulsujący przepych barw Willhelma pozbawione są szyku i elegancji. Zbliżają się do tego, co organiczne, pozbawione formy, urzekająco szmatławe.

Interesującym przykładem kreatywnego bałaganiarstwa Willhelma jest męska kolekcja spring/summer 2013. Zapytany, co popchnęło go do stworzenia tej linii ubrań, projektant odpowiada: "Zdanie - 'nie utrzymuj z kimś kontaktu wzrokowego, gdy jesz banana.' " Mężczyźni ubrani we wzorzyste bluzy, poszarpane spodnie i shorty zamiast przechadzać się w tę i z powrotem po wybiegu, zostali "porozrzucani" w marmurowym korytarzu. W trakcie prezentacji widzowie lawirowali między modelami, którzy leżeli na posadzce, stali w bezruchu lub siedzieli w zacienionym kącie. Żaden z nich nie mógł porozumiewać się z otaczającymi ich gapiami.



Jeśli irytujący hałas, w miarę trwania, przeradza się w uspokajającą ciszę, to z mieniącego się różnymi barwami chaosu może wykluć się zwarta konstrukcja. Powiązanie żarówek, antycznej głowy i fetyszystycznego mesh-shirtu - z pozoru nielogiczne - prowokuje do zadawania pytań, stawiania mniej lub bardziej poważnych tez, tkania sieci skojarzeń, budowania własnego bałaganu.
f.