piątek, 19 lutego 2010

It's up to you, New York, New York...


Nowojorski Fashion Week dobiegł końca. Cieszę się, bo już za chwilę przed nami swe wdzięki odkryje Londyn, a po nim Paryż, wobec którego mam największe oczekiwania. Wielkie Jabłko okazało się dla mnie zbyt twarde do ugryzienia i wcale w ustach się nie rozpływało. Niemniej jednak postanowiłem wyróżnić trzy kolekcje. Łączy je prostota, upodobanie czerni oraz szlachetność materiału.
Już pierwszego dnia modowego tygodnia BCBG Max Azria (Max i Lubov Azria) zaprezentował szykownie drapowane sukienki, których wzory i barwy zakomponowano w zgodzie z hard-edge. Ubolewam, że styl ten spotyka się niezwykle rzadko na ulicach, mimo iż w świecie mody jest jedną z ważniejszych estetyk. To swego rodzaju fenomen - choć minimalizm ma rzeszę zagorzałych wielbicieli, hard-edge, jako odmiana minimalizmu, wydaje się być niezauważalny.
Czarne krawędzie z tkanin mają swoją kontynuację w pasach butów. Kompozycja totalna. Forma prosta nie oznacza wcale ciężka. Kreacje Azria sprawiają wrażenie wręcz zbyt lekkich jak na jesienny sezon. Zwiewna prosto i asymetrycznie cięta tkanina, upinana w różnych miejscach spływa wzdłuż ciała. Nazwa marki odzwierciedla charakter kolekcji: bon chic, bon genre.

Donna Karan bawiła się w lepienie z plasteliny. Przynajmniej tak wyobrażam sobie proces projektowania kolekcji fall 2010. Jeden kolor rozciągała, fałdowała, strzępiła i cięła w taśmy. Przy ograniczonej palecie barwnej (czerń, biel, grafit, turkus i fuksjowy akcent) Karan wykorzystała różnorodne tkaniny (satyna, kaszmir, laminowana wełna i futro),dzięki czemu uzyskała bogactwo tekstur i kształtów. Ubrania raz podkreślały kobiecą sylwetkę, a raz stanowiły dla niej "futerał". Wysokie, drapowane kołnierze w kształcie mandorli optycznie wydłużały szyję. Pojawiły się popularne bombki i szerokie ramiona. Kontynuując ten tok myślenia o projektowaniu Donna Karan mogłaby prowadzić dom Givenchy, ale nie odbierajmy chleba Riccardo Tisciemu, bowiem tworzy rzeczy godne. 

Wisienkę na torcie położył pozytywnie nakręcony Jeremy Scott. Kolekcja, na którą przyjemniej się patrzy niż o niej mówi.

niedziela, 14 lutego 2010

Digital prints revolution

Nadruki, wzory i silne, nasycone barwy zawojowały tegoroczną modę. Projektanci dwoją się i troją, by wynaleźć nowe oryginalne inspiracje dla tektur tkanin swoich kreacji. Ubrania prezentowane podczas ostatniego London Fashion Week są na to doskonałym dowodem.
Mistrzami w tej kategorii okazali się Christopher Brooke i Bruno Basso, czyli Basso&Brooke. Kolekcja spring 2010 jarzy się jak żarówka neonowa. Kalejdoskopowe wzory zacierają ślady drapowań tkanin, nadają ciekawe kształty sylwetkom. Tim Blanks określił ich styl Neo-popem. Z jednej strony można zastanawiać się jak pop może być neo, skoro popular zmienia się co chwilę i nigdy nie ginie. Z drugiej strony jednak Brooke, w jednym z wywiadów, wspomniał postać Jeffa Koonsa, który w historii sztuki figuruje jako ojciec artystycznego neo-popu lub post-popu (obok Koonsa należałoby wyróżnić Takashi Murakamiego, znanego także ze współpracy z Louis Vuitton). Obok multikolorów Basso&Brooke pokazali czarno-białe kombinacje, których nie zauważymy w poprzednich projektach tego duetu. Choć wśród inspiracji pojawia się nazwisko Herba Rittsa - amerykańskiego fotografa, monochromatyczne zygzaki skojarzyły mi się z akcją, w której uczestniczyli Grace Jones i Keith Harring. Na uwagę zasługują buty - genialne wzornictwo. Geometryczny projekt wspógra z abstrakcyjnymi teksturami. Sprawiają wrażenie zbyt ciężkich na ten sezon, ale kto powiedział, że mają być noszone tylko wtedy, gdy słońce praży.

Ciekawą propozycję, nadal w duchu wzorów, zgotował Nathan Jenden (spring 2010). On także proponuje dwie wersje. Czarno-białe zestawienia pasują na wieczorne wypady pubowo-klubowe, zaś wielobarwne, egzotyczne sukienki wyróżnią w ulicznym tłumie. Organiczne i zaczerpnięte z hinduskiej kultury motywy zakrywają ciała modelek.
Jeszcze jedną wersję printów wymyśliła Mary Katrantzou (spring 2010) - wschodząca gwiazda londyńskiej mody. Pasy, fale i gradienty na prostych krojach. Choć pstrokate, bardzo szlachetne.

Wang

Świeżo po obejrzeniu pokazu Alexandra Wanga Fall 2010 recenzuję: nie podobało mi się. Toporne, ciemne, jakby non finito. Czerń, burgund, zgniła zieleń. Tylko cielistości, tak modne ostatnio, oraz szarości rozjaśniały kolekcję. Pre-fall prezentowała się znacznie lepiej ze swoją "klasycznością" na miarę Yohji Yamamoto. Tym razem Wang postawił na buntownicze krawiectwo - pas tu, pas tam, dużo dziur i prześwitów. Takie zabiegi nie wszystkim wychodzą.... Oprócz tego, cechami charakterystycznymi tej kolekcji są włosy modelowane a la mokre i nałożone na nie okulary, a także... plecaki. Hm.
Anna Wintour grzała swoje miejsce we front row na długo przed rozpoczęciem się pokazu, podczas gdy Tavi Gevinson udzielała wywiadu dla Fashion TV. Niepojęte.

sobota, 13 lutego 2010

Tribute

Niedawno, bo 11 lutego rozpoczął się Fashion Week. Prezentacji pierwszych pokazów podjął się Nowy Jork. Jednym z nich był charytatywny projekt zorganizowany z inicjatywy Naomi Campbell pod hasłem Fashion for Relief - Haiti. Na wybiegu pojawiły się gwiazdy (Kelly Osbourne, Sarah Ferguson księżna Yorku, Estelle, Donna Karan) i znane modelki (Naomi, Tanya Dziahileva, Agyness Deyn, która z uśmiechem na ustach podnosiła się z dwóch upadków na wybiegu) w ubraniach od Versace, Gucci, Christian Dior, Jean Paul Gaultier, Tom Ford, Louis Vuitton, Manolo Blahnik i wielu innych. Najgłośniejsze brawa otrzymało siedem kreacji - projektu Alexandra McQueena. Część pokazu, będącą hołdem, otworzyła ikona stylu i przyjaciółka Alexandra, Daphne Guinness, ubrana w kombinezon uszyty z okazji jej urodzin.


piątek, 12 lutego 2010

God save McQueen

Z wielką trudnością przychodzi mi pisać, ale jakaś wewnętrzna siła mnie do tego zmusza.
Do postaci Lee McQeena przywarło wiele barwnych określeń, choć dziś wydają mi się one niewystarczające. Ten wybitny projektant, piekielnie uzdolniony krawiec wychodził poza ramy świata mody i designu. Jego prace, bez wahania, nazywam dziełami sztuki. Był artystą i robił to, co artyści - inspirował się sztuką innych, by tworzyć własną. I choć inspiracje te bywały bardzo czytelne, nadawał im nową formę, nową świeżość. Swobodnie poruszał się w sennej romantyczności, odkrywał przed oczyma widzów ciemne strony ludzkości, cenił brzydotę tak samo jak piękno. McQueen był projektantem atmosfer, które wciągały. I like blowing people’s minds - dodawał. Każdy pokaz, począwszy od tych z lat 90., opowiadał historie, które czytało się jak najlepszą literaturę. Bohaterami byli ludzie i fantastyczne postacie. Każdy, kto kupił jego stroje, chciał w tych opowieściach uczestniczyć, oderwać się od rzeczywistości, która dla samego McQueena okazała się zbyt ciężka do udźwignięcia. Niedawno zmarła jego matka Joyce – powierniczka i przyjaciółka. Trzy lata temu samobójstwo popełniła Isabella Blow, wypijając Parakwat – silny herbicyd. To ona odkryła Sophie Dahl, Philipa Treacy, Husseina Chalayana i  McQeena. Wykupiła dyplomową kolekcję i ugruntowała jego pozycję w fashion worldzie. W jednym z wywiadów powiedziała: Odkrywanie ludzi to wielka rzecz, to jak bycie ich matką. A mleko szybko wysycha.
Śmierć, tragiczna śmierć McQueena, to jak zniszczenie dzieła sztuki, które się podziwiało, analizowało przez lata, które rozwijało i kształtowało zmysł estetyczny nie tylko w modowym entourage’u.

czwartek, 11 lutego 2010

The King is dead. Long live the King!

Alexander McQueen - wizjoner, wirtuoz, arbiter elegantiarum nie żyje. Popełnił samobójstwo. Jego ciało odnaleziono dziś ok. 10 rano w jego domu w Londynie. Osoba, której poświęciłem chyba najwięcej słów w różnych artykułach, którego pracy przyglądałem się nieustannie z zapartym tchem. Miał 40 lat.

brak mi słów

niedziela, 7 lutego 2010

Fashion's Robin Hood

Mówią o nim, że jest jedynym projektantem, który nie lubi mody. Może i nie, ale już stał się idolem tych, którzy ją lubią. Mowa o Naco Paris, bo pod takim pseudonimem tworzy. Choć krawiectwa uczył się w dzieciństwie, potem w École des Beaux-Arts, nie było jego zamiarem zostać wielkim projektantem mody. Bliżej mu do undergroundu. W stylistyce Naco Paris pojawia się niedbałość, humor oraz połączenie minimalizmu i punkowego ducha. Znakiem rozpoznawczym stały się t-shirty z szyderczymi tekstami. Żartuje z mainstreamowych marek takich jak Chanel czy Prada. Mimo to, jego klientem został sam Karl Lagerfeld, który nie raz występował ze słynną torbą "Karl Who?". Chociaż ubrania Naco można nabyć między innymi w Paryżu, Berlinie, Londynie czy Tokio, to jego projekty bardziej pasują do działu DIY - z czego wielu korzysta. Jestem zwolennikiem t-shirtów z napisami mającymi sens, niekoniecznie wybujałe przesłanie. Historia "textylnych" koszulek w świecie mody jest stara i ciągle się rozwija. Począwszy od Katharine Hamnett i jej sloganów "No more fashion victims", czy "Use a condom", a na Gilesie Deaconie ("UHU Gareth Pugh") i McQueenie ("We love you Kate") skończywszy. Nie mogłem więc odmówić sobie zakupu Zarowego t-shirtu z "What is fashion?".
Słowo może być wykorzystywane na milion sposobów. Zawsze znajdzie swoje miejsce. Także w sztukach wizualnych stało się motywem plastycznym. Wypadałoby wspomnieć na przykład Jenny Holzer, Bruce'a Naumana lub Barbarę Kruger. Osobnym rozdziałem byłaby sztuka poczty (mail art).
Temat - rzeka, byleby nie mowa trawa.
Mój faworyt: Die - or Haute Couture

poniedziałek, 1 lutego 2010

ZARA będzie wiosna

Ta hiszpańska marka plasuje się na pierwszym miejscu moich ulubionych sieciówek. Grzech to, czy nie grzech - moja rzecz. Grzechem wydaje mi się to, co ma do zaoferowania na najbliższą wiosnę. O ile odchodząca już w zapomnienie kolekcja autumn/winter 2009 przywodziła na myśl ubrania z wyższych półek (mam na myśli podobieństwo do Balmain), o tyle udostępnione próbki (zdjęcia poniżej) nie zapowiadają szału uniesień na miarę Podkowińskiego. Trzeba poczekać i osobiście przekonać się co znajdziemy w sklepach.