niedziela, 14 grudnia 2008

Gibberish

Dreszczy ciąg dalszy. Kolejny dowód na to, że piękne równa się brzydkie i vice versa. Nie rozstawajmy się z uczuciem przyjemnej abominacji, bowiem przyda się przy obserwowaniu kolejnego przykładu - tym razem nie okiem, lecz uchem.
"Muzyka zaczyna się tam, gdzie słowo jest bezsilne - nie potrafi oddać wyrazu; muzyka jest tworzona dla niewyrażalnego" - słowa Claude'a Debussy doskonale pasują do dzieła (i nie waham się użyć tego słowa), które nazwane zostało "Nameless" - bezimienne, pozbawione nazwy. Pragnę poświęcić słów kilka utworowi, który jest dzieckiem islandzkiej piosenkarki Björk i irańskiej twórczyni muzyki elektronicznej Leili Arab i który jest inny niż wszystko co dotychczas powstało.
Utwór składa się z dwóch płaszczyzn - muzycznej i wokalnej. Zarówno ta pierwsza, jak i druga są w pełni improwizowane. Ale jak można skomponować piosenkę, w której, oprócz dźwięków, także i tekst jest improwizowany? Właściwie brak tekstu - Björk posługuje się bełkotem (gibberish), quasiislandzkimi wyrazami nie z tego świata. Są na tyle plastyczne, by dostosować się do muzyki. Głos jest w dużym stopniu używany jako kolejny instrument. Leila wychwytuje poszczególne dźwięki, modyfikując je elektronicznie. Tajemniczy charakter "Nameless" wzbudza strach, a jednocześnie emanuje spokojem, wprowadza w trans, znieczula. To dzieło osadzone na granicy zwartej kompozycji muzycznej i no-music. Utwór, wykonywany na żywo w siedemnastu krajach podczas tournée Björk w 2003 roku, stanowi niespokojny, dezorientujący słuchaczy przerywnik. Siedemnaście koncertów to siedemnaście różnych wersji "Nameless". Każda jest unikatem. Ich długość waha się między 3,5 do ponad 7 minut i pełen jest biomorficznych basów, krzyków, dźwiękowych pętli i niekiedy białego szumu.
Atmosfera, jaką tworzy to dzieło, spodobała się Matthew Barneyowi (geniuszowi, nota bene życiowemu partnerowi Björk). "Nameless" przybrał nazwę "Storm" i stanowi jeden z najbardziej poruszających utworów ścieżki dźwiękowej do "Drawing Restraint 9" Barneya. Dwa arcydzieła w jednym.
Imponderabilia to rzeczy nieuchwytne, nie dające się zważyć, zmierzyć, dokładnie określić, mogące jednak oddziaływać, mieć znaczenie, wpływ (wg Kopalińskiego). Tym trudniej jest mi opisać wspaniałość tego utworu. Pozostaje mi tylko zachęcić Was do zapoznania się z "Nameless" i zbudowania o nim/z nim własnego wyobrażenia.
f.


wtorek, 9 grudnia 2008

Ubrania nie do ubrania.


Fenomen Central Saint Martins College of Art and Design może polegać na tym, że nie jest to typowa akademia kształcąca przyszłych artystów. "Artystyczny nieład i bałagan", będący często wizytówką szkół artystycznych, został zastąpiony żelazną dyscypliną. Duży nakład położono na techniczne umiejętności przyszłych projektantów. Szkoła kształci nie tylko znakomitych designerów, potrafiących wymyślać całe kolekcje, ale również wspaniałych rzemieślników, zwracających szczególną uwagę na jakość wykonania projektów.

Krzysztof J. Łukasik, gazeta.pl
Nic więc dziwnego, że prace Westwood, McQueena, McCartey, Galliano, które kształtowały się w takiej atmosferze, są podziwiane, doceniane i traktowane jako ikony, z których nie tyle można, co trzeba brać przykład. Projektant, któremu poświęcona jest ta nota, stoi na równi z wyżej wymienionymi, a jednocześnie egzystuje na marginesie. Mowa oczywiście o Gareth'ie Pugh. Na twarzach oglądających jego projekty rysują się uśmiechy, grymasy zaskoczenia, a i niezwykle łatwo domyśleć się co skrzy się w ich głowach - pytania: jak można to nosić? stwierdzenia: oszalał. O ile w świecie haute couture pojawiły się kreacje wielu projektantów, o tyle (śmiem twierdzić) tylko Pugh w pełni oddał się "ubraniom nie do ubrania". Kto odważyłby się wyjść na ulice, choćby najbardziej liberalnego miasta w lateksowej masce, neogotyckim henninie czy przebraniu nadmuchanego pseudokróliczka? Nie przeczę, zagłębiając się w arkana mody znaleźć można nazwiska Christophe'a Coppensa (żakiety-jelonki, ubrania złożone z dwóch bijących się postaci i konarów z siedzącym na nich ptakiem), Sandry Bucklund (mistrzyni robótek ręcznych), Jean-Charlesa de Castelbajaca (kostiumy w kształcie angielskiego zamku, clowna, futra z pluszowych misiów) i Husseina Chalayana (Table Skirt, suknie z laserowo ciętego nylonu i plastikowe obudowy odzieżowe), ale nikt nie jest tak radykalny w swoich posunięciach jak Pugh. Ktoś jednak może mi zarzucić uogólnianie (opierając się o ostatnią kolekcję Garetha prezentowaną w Paryżu - spring09), mogę jedynie powiedzieć, że wyjątek potwierdza regułę lub starać się wymienić elementy unwearable.
K
to to nosi? Mało kto. Prace Pugh można bez problemu rozpoznać na ciele Róisín Murphy (teledysk Overpowered, okładka singla Let Me Know), Beth Ditto (w prześwietnej sesji dla POP Magazine), Kylie Minogue (w teledysku In my Arms). Wierną dziełom Pugh jest ta pierwsza, ale o Róisín Murphy i jej wyczuciu stylu należałoby poświęcić osobny artykuł. Nie trudno zauważyć, że tego rodzaju strojów nie znajdziemy w sklepowym dziale casual. W kolekcji fall/winter 2006 Pugh zaprezentował "paradę arlekinów o perwersyjnym wyglądzie", wykorzystując cyrkowy makijaż, pomponowe fryzury, buty doktora Martensa i niemalże nieodzowny materiał - winyl. Charakterystycznym zabiegiem niwelującym przesyt jest repetycja lub kontrast kształtów, kolorów, itd. elementów ubioru: poduszkowate uwypuklenia - ściśle przylegajace do ciała lateksowe tkaniny, czerń i złoto (później także ulubione zestawienie Pugh - czerń i biel). Stroje nie zawsze są na usługach sylwetek noszących je osób. Postacie są jednocześnie zindywidualizowane i anonimowe. Różnorodność kształtów dezorientuje naszą zdolność do określania płci modeli. Najlepszym tego przykładem jest spring/summer 2007. Czarno-biała szachownica, lateksowe maski, dmuchane kurtki i szpiczaste rękawy tworzą człekokształtne twory. To nietypowe podejście do mody, ale nie wszystko musi być idealnie dopasowane, zwiewne i przyjemne. Granica między pięknem a brzydotą staje coraz bardziej niewidoczna. Sześcian zamiast głowy, monumentalne krezy, invisi-heels, kwadratowe kajdany... a wszystko to prezentowane w rytm postindustrialnego, londyńskiego rytmu Matthew Stone'a. Każdy zobaczy to co chce. Czy piękne jest to co jest piękne? Czy piękne jest to co się podoba? Pugh: "I was sick of people saying, 'It's crazy.'"
f.

by
Gareth Pugh, Matthew Stone and Nick Knight: