sobota, 18 lutego 2012

Zjawiskowi

W procesie przetwarzania natłoku zjawisk jakie dochodzą do mnie z okolicznych fashion weeków, zawsze staram się wybrać te, które przyspieszają bicie serca i rozszerzają źrenice. Takich fenomenów było ostatnio wiele, ale tylko kilka sprowokowało mnie, bym popełnił tę notatkę.

Jak Pernod-Ricard
Na początek niezwyciężony i jedyny w swoim rodzaju Maison Martin Margiela i, nota bene, jedyna w swoim rodzaju kolekcja Artisanal. Ta specjalna linia, oznaczana numerem "0" w Margielowskiej nomenklaturze, powstaje od końca lat 80. i charakteryzuje się unikatowością, ręcznym wykonaniem oraz niekonwencjonalnym użyciem nietypowych materiałów. Dotychczas w ramach Artisanal powstała między innymi suknia z białych sznurowadeł, bolero z gumowych masek imitujących włosy (sic!), papierowa marynarka i minisukienka z grzebieni. Na sezon wiosna/lato 2012 antwerpsko-paryski dom przygotował między innymi żakiet ze sznurka utkany tradycyjną techniką makramy (czas wykonania: 142h), przeciwdeszczowy płaszcz z PVC przypominającego szylkret (21h), skórzany trencz pokryty złotymi etykietami z butelek szampana (65h), suknię z satynowych pokrowców na poduszki (36h), żakiet z brazylijskich bawełnianych bransoletek (157h). Pokaz otwierała kreacja przypominająca zmodyfikowaną wersję krawieckich fartuchów, które na stałe wpisały się w wizerunek domu mody. W rzeczywistości pierwszy look to kostium powstały z haftowanego obrusa z początku XX wieku. Całośc dopełniły "szampańskie" buty-tabi. 
Artisanal rzuca nowe światło na haute couture, przetrzebiając w nim wszelkie zadęcie.


The Devil with an Angel's face
Biję się w pierś. Nie raz zdarzyło mi się wchodzić lub przechodzić obok salonu Trussardi, ale nigdy nie zastanawiałem się, kto tak naprawdę odpowiada za tę markę. To był błąd, bowiem włoskim brandem kieruje niezwykle charyzmatyczny Umit Benan Sahin. Projektnat (urodzony w Turcji i kształcony w Niemczech) przekłada na projekty swój wyrazisty wizerunek - tatuaże na obu rękach, krzaczasta broda, uwodzicielskie spojrzenie. Wyraźnym w formie był także pokaz jego autorkiej kolekcji dla mężczyzn. Wszystko odbyło się w zainscenizowanych koszarach, gdzie "żołnierze" literalnie realizowali rozkaz "spocznij!" Jeden wylegiwał się na pryczy, drugi robił dziarę koledze, inny czytał (a właściwie oglądał) pismo z nagimi paniami, jeszcze inny brał prysznic. A przed szeregowymi szereg dziennikarzy, stylistów i klientów. Sahin stworzył coś na wzór tableau vivant, ukazujące - wedle jego słów - moment zakończenia wojny. Jakiej wojny? To chyba nieistotne. W koszarach dostrzegamy brytyjskiego oficera z I wojny światowej, buntownika z East Village, osiłka z Drużyny A, sobowtórów Fidela Castro. W tej, na pozór sztywnej, wojskowej stylizacji, pojmowanej jako całość, przebija jakiś pierwiastek dowcipu - koszarowego, zapewne. Zdaje się, że designer postawił sobie za punkt honoru kreowanie charakterystycznych, wyrazistych sylwetek, nieco przerysowanych, bowiem opartych na kulturowych schematach, ale możliwych w miejskiej przestrzeni. Umit Benan to postać, na którą zdecydowanie warto zwrócić oczy przy okazji kolejnych tygodni mody.


Dziesięć trupów i włosy łonowe.
Już od wielu lat Thom Browne wprawia mnie w osłupienie. Jego kolekcje, zarówno dla pań, jak i panów, a przede wszystkim pokazy określiłbym jako "mind-blowing". I tak, w czerwcu 2010 roku urządził widowisko w siedzibie Komunistycznej Partii Francji (projektu Oscara Niemeyera), przebierając modeli za kosmonautów. Rok później urządził wystawną ucztę w Salon Impérial paryskiego hotelu Westin dla arystokratycznych i ekscentrycznych sybarytów niewiadomego pochodzenia. Dziś serwuje nam ciemniejszą stronę swojej twórczości (nie pozbawioną jednak sardonicznego uśmiechu). Kilka słów o dwóch kolekcjach na sezon jesienny. Celowo zacznę niezgodnie z chronologią, tj. od damskiej kolekcji sprzed pięciu dni. Browne stworzył opowiadanie o dziesięciu pięknych dziewczynach, które umarły za modę. Na środku sali imienia Edny Barnes Salomon w nowojorskiej bibliotece publicznej ustawił w rzędzie dziesięć pudeł-trumien z wspomnianymi bohaterkami. Te jednak zmartwychwstają z nadejściem nowego sezonu. Kolekcja ta rysuje się z jednej strony jako satyra na świat mody, jego mechanizmy, jego hermetycznosć, czarnym humorem piętnuje ślepo podążających za wszelakim trendem. Z drugiej zaś jest peanem dla kreacyjnych możliwości jakie daje moda. Browne odnosi się do podwalin XX-wiecznej elegancji w postaci doskonałego warsztatu krawieckiego i struktur haute couture. Wcielając się w przez siebie stworzone ofiary mody zadaje wiele pytań - o piękno kształtów, które wyolbrzymia (komicznie wyartykułowane ramiona, piersi, biodra), o seksualność - jej właściwości i atrybuty. Dokładnie tą samą teoretyczną drogę, choć już z nieco innym krajobrazem, obrał Browne w tworzeniu kolekcji dla mężczyzn. Gdy w tle zagrzmiało złowieszcze Dies Irae, na wybiegu pojawili się modele - ofiary zamierzonego body morphingu. Bez karków za to z olbrzymimi bicepsami, bulwiastymi kolanami i pośladkami oraz wystającym czymś, co zapewne miało przywodzić na myśl włosy łonowe. Browne'owi udało się zharmonizować kilka charakterystycznych stylistyk (preppy, punk, BDSM), nie przekraczając granicy dzielącej modę od kostiumu. 
Od śmierci Alexandra McQueena coraz trudniej o prawdziwe "wybiegowe" widowisko. Jeśli jednak ktoś nagle zapragnie zobaczyć modowy rytuał powinien zapoznać się ze wszystkimi realizacjami Thoma Browne'a. 

f.


fot. oficjalne profile projektantów na Facebook.com 

czwartek, 2 lutego 2012

Bluza z frytkami

Swoimi właściwościami i popularnością dorównuje małej czarnej, trampkom lub  białej koszuli. Jest wygodna, praktyczna, na co dzień nieco grunge'owo niechlujna, ale potrafi być bardzo elegancka. Mowa o bluzie. Niby zwykły ciuch, a jednak bluza przeszła w swoim, jakby nie patrzeć, krótkim życiu (bo liczącym około 90 lat) wiele reform, wykonywana była z przeróżnych materiałów, pełniła niekiedy zaskakujące funkcje i dorobiła się licznych odmian. Znana jest jako pullover, jumper, sweatshirt, tricot, maglione, a różnice między nimi to w rzeczywistości niuanse. Faktem jest, że poczciwa bluza, w ciągu ostatnich miesięcy, znalazła się w centrum zainteresowania. A w szczególności to, co ją zdobi.

Who let the dogs out?
Rottweilery na wybieg paryskiego tygodnia mody w 2011 wypuścił Riccardo Tisci - dyrektor kreatywny Givenchy. Wówczas, rozwścieczonego psa miał na piersiach Stephen Thompson, model-albinos, o hipnotyzującej urodzie. Od tego momentu, integralnym elementem kolekcji Tisciego będzie bluza z oryginalnym wzorem. Projektant bawi się printami na wszelkie możliwe sposoby. Multiplikuje je jak fraktale, robi z nich bordery i lamówki lub zwyczajne wkleja na środek. Bluzy zestawia ze spódnicą ołówkową, ale też z tą bardziej rozkloszowaną, z pumpami, szerokimi szortami i kiltem. Nadruk raz skupia uwagę widza na samej bluzie, innym razem rozrasta się na całą garderobę. W ciągu kilku sezonów na bluzach Givenchy pojawiły się tropikalne kwiaty (by być dokładnym - strelicja królewska zwana "rajskim ptakiem"), irysy, bratki, pantery, pin-up girls.
Ta mieszanina stylistyk (od sportowej do wieczorowej) i motywów mogłaby trącić kiczem na miarę Versace. Tak jednak nie jest. Tisci z charakterystycznym dla siebie wysublimowaniem przetwarza krzykliwe wzory w zharmonizowane kompozycje, nie ujmując im energetycznego ładunku.


Whatever you can imagine!
Energii odmówić nie można internetowemu fenomenowi: Sexy-Sweaters.com. Ta migocząca, grająca, psychodelicznie kolorowa strona znana jest wśród posiadaczy bloga, tumblra lub/i soupy. Na czym ów fenomen polega? Nie chodzi tu o owo "sexy" w tytule, które pewnie skusiłoby niejednego internautę. Sukces strony polega na arcyprostym pomyśle: zaprojektujmy bluzę z... czymkolwiek! I tak oto powstają jumpery z wizerunkiem cukierkowych kotów, galaktyk, Disney'owskiego Alladyna w wersji podrasowanej, bo z tatuażami. Ponadto hasła życiowe (te mądre i te mniej), hinduscy bogowie, Madonna (obie wersje), wzór z M&Msów, czaszek, frytek i czego zażyczy sobie nasza chora wyobraźnia. Autorzy strony oświadczają, że jeszcze nie produkują i nie sprzedają prezentowanych bluz, ale pracują nad tym. Jeśli tak będzie, wróżę im intratny biznes.


Uhm. Anyway.
Na koniec fenomen z rodzimego podwórka. Pod szyldem UHM. ANYWAY. ukrywa się Ada Piekarska. A właściwie wcale się nie ukrywa, bo dzielnie nawiązuje kontakty na facebooku z jej fanami i potencjalnymi klientami, których ilość wzrasta z każdym dniem. A za czym ta kolejka? Za pomysłowymi jumperami. Ada Piekarska wykorzystuje fotografie swoich znajomych z różnych części globu i specjalną technikę druku. Z połączenia tych dwóch powstają efektowne bluzy, do których wzdychają i dziewczyny i chłopaki. Bo któż z nas nie chciałby mieć przy sobie szczytów gór czy rozgrzanej plaży...
więcej na: Oficjalny fanpage UHM. ANYWAY.

 


f.

fot.: vogue.fr | sexy-sweaters.com | facebook.com/UhmAnyway

Hype of the week