piątek, 11 stycznia 2013
Chaos in Ordnung
Rzeźba "Amir" londyńskiego artysty Stevena Claydona to odlana z mieniącego się aluminium głowa mężczyzny, spoczywająca na obitym surowym płótnem postumencie. Chociaż nosi znamiona zwykłego, rzeźbiarskiego portretu o wielowiekowej tradycji, zdaje się z tą tradycją subtelnie pogrywać. Do dojrzałej, okolonej brodą twarzy o poważnej minie, przylega druga - zniekształcona przez zakotwiczone w oczodołach żarówkowe gwinty. Granicę między dwoma obliczami tej janusowej postaci podkreśla leżący na głowie żółtopomarańczowy tanktop wykonany z bawełnianej siatki. Powyższy opis wydaje się nad wyraz skomplikowany w stosunku do samej rzeźby - dziwacznie banalnej. Coś jednak zmusiło mnie, bym się jej nieco uważniej przyjrzał. Ku mojemu zdziwieniu surowcowe odpady organiczne, zużyte świetlówki, antykizująca dostojność brodacza i żółtawa bokserka uruchomiły skojarzenia prowadzące w jaskrawą i połyskliwą rzeczywistość mody, a nie w opustoszałe, sterylne przestrzenie galerii.
Stawiając opór spłowiałemu minimalizmowi lat 90., Bernhard Willhelm zarzucił wybieg swetrami z rozwarstwiającej się włóczki, ortalionowymi kombinezonami, złotymi kaftanami, sneakersami z zygzakowatą podeszwą, farbą, sztucznymi bananami i milionem najróżniejszych deseni. Pochodzący z Bawarii projektant studiował w stolicy europejskiego krawiectwa awangardowego - Antwerpii. Praktykował w atelier Waltera van Beirendoncka, a następnie u Alexandra McQueena, Vivienne Westwood i Dirka Bikkembergsa. W 1999 roku zaprezentował w Paryżu pierwszą kolekcję dla kobiet, dając tym samym początek własnej marce. Można podejrzewać, że zmęczenie puryzmem Calvina Kleina i Helmuta Langa pod koniec wieku dotknęło także dziennikarzy modowych, którzy obsypali Willhelma pochlebnymi recenzjami - mimo iż jego wizję trudno było objąć rozumem.
Wprawdzie Bernhard Willhelm uznawany jest za jednego z reprezentantów dekonstrukcji, posługuje się tą metodą inaczej niż Martin Margiela czy Rei Kawakubo. Rozbiciu i dekompozycji podlegają nie krawieckie zasady, lecz spoistość inspiracji. Willhelm stapia ze sobą bawarski strój ludowy i afrykański szamanizm, fluorescencję gier komputerowych i karykaturalność zabawek z Happy Meal. Czerpie wzorce z niegdysieszych mistrzów takich, jak Gianni Versace, jednak nadaje im nowy charakter. Horror vacui i pulsujący przepych barw Willhelma pozbawione są szyku i elegancji. Zbliżają się do tego, co organiczne, pozbawione formy, urzekająco szmatławe.
Interesującym przykładem kreatywnego bałaganiarstwa Willhelma jest męska kolekcja spring/summer 2013. Zapytany, co popchnęło go do stworzenia tej linii ubrań, projektant odpowiada: "Zdanie - 'nie utrzymuj z kimś kontaktu wzrokowego, gdy jesz banana.' " Mężczyźni ubrani we wzorzyste bluzy, poszarpane spodnie i shorty zamiast przechadzać się w tę i z powrotem po wybiegu, zostali "porozrzucani" w marmurowym korytarzu. W trakcie prezentacji widzowie lawirowali między modelami, którzy leżeli na posadzce, stali w bezruchu lub siedzieli w zacienionym kącie. Żaden z nich nie mógł porozumiewać się z otaczającymi ich gapiami.
Jeśli irytujący hałas, w miarę trwania, przeradza się w uspokajającą ciszę, to z mieniącego się różnymi barwami chaosu może wykluć się zwarta konstrukcja. Powiązanie żarówek, antycznej głowy i fetyszystycznego mesh-shirtu - z pozoru nielogiczne - prowokuje do zadawania pytań, stawiania mniej lub bardziej poważnych tez, tkania sieci skojarzeń, budowania własnego bałaganu.
f.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz