poniedziałek, 21 grudnia 2009

Mini-overview

Koniec roku tuż tuż, a świat mody przygotowuje nas na rok 2010. Czas na mały przegląd najciekawszych, moim zdaniem, wydarzeń z tegorocznego fashion week'u.
Miejsce 1. otrzymuje niezmordowany Karl Lagerfeld za wybitną Cruise Collection Chanel. Projekty wpisują się w stu procentach w resortowe tendencje. Marynarskie motywy i prostota to kontynuacja tradycji Chanel. Jednak tricorne'y (przypominające te z pierwszej połowy XVIII wieku), oprawa muzyczna SomethingALaMode i miejsce, w którym odbył się pokaz (plaża Lido w Wenecji) to inwencja Lagerfelda. Do tego dochodzi nawiązanie do Śmierci w Wenecji Tomasza Manna.Miejsce 2. dla Alexandra McQeena. Kolejny przykład dobrze przemyślanej kolekcji, a co za tym idzie klimatycznego pokazu. Prêt-à-porter Spring 2010 Plato's Atlantis to moda nie z tej planety. Fraktalne, iryzujące wzory, drapowania i budzące zdziwienie buty - inspirowane (imho) twórczością RH Gigera. Jako intro zaprezentowano film Nicka Knighta przedstawiający leżącą na piasku nagą Raquel Zimmermann oplecioną wężami. McQueen wykorzystał motyw z jego wcześniejszego pokazu (s/s 2001) - roboty. Tym razem, zamiast tryskać farbą, zaopatrzone w kamery transmitowały do sieci to, co działo się na wybiegu.Miejsce 3. należy się Viktorowi Horstingowi i Rolfowi Snoerenowi. Pastelowo, rzeźbiarsko, gąbczasto, tiulowo. Delikatne, półprzezroczyste tkaniny z jednej strony dematerializują, nadają lekkości, z drugiej opinają niczym gorset lub dominują swoim wolumenem nad kobiecą sylwetką. Obok nieśmiertelnej czerni Viktor i Rolf wybrali najmodniejsze barwy: koralowe czerwienie, turkusy, blade żółcie i seledyny, a biel zastąpił blady róż. Stonowane kolory idelnie równoważył dynamiczny krój. Dynamizm podkręciła Róisín Murphy, wykonując na żywo nowy materiał (utwory Royal T i Demon Lover) z nadchodzącej płyty.Zaraz za podium widziałbym jeszcze raz Chanel - Haute Couture 2009/2010. Między czterema wielkimi flakonami Chanel N°5 we wnętrzu Grand Palais lawirowały modelki z lekka przypominające B. Bardot. Zachwycały drobiazgi, np. "rękawiczki" zakrywające jedynie palce, woalkowe kapelusz i treny będące przedłużaniem żakietów. Retroglam.
Trochę zawiódł mnie Pugh. Jego kolekcja daleka od czarno-białej geometryzacji przypomina bardziej krawiectwo Ricka Owensa. Pugh, który już stał się ikoną mody unwearable, powoli idzie w stronę bardziej praktycznych ubiorów. Podkreśliła to "zmartwychwstała" Pam Hogg, podczas pokazu. Kolekcja Pugh to moda na sezon po apokalipsie.
I jeszcze jeden pokaz (zastanawiam się, czy nie powienien się znaleźć wyżej w rankingu). Misterium Johna Galliano wywołało burzę komantarzy. Zasłużenie. Bardzo filmowo, diabelsko. Lasery i bańki z dymu. I went around the old houses of Hollywood and imagined how stars like Tallulah Bankhead, Lillian Gish, and Mary Pickford lived. - tłumaczy Galliano. Kolory i tkaniny podobne do tych z ubrań V&R, ale intensywniejsze i cięższe. Oprawa muzyczna - demoniczna i zmysłowa - Whatever Lola wants, Lola gets...

niedziela, 20 września 2009

The ginger quiff

Powracanie do dawnych trendów w modzie, niezależnie jak je nazwać (retro, vintage), jest zjawiskiem powszechnie znanym i tolerowanym. To samo dotyczy muzyki. Jednak zauważenie tego co stare w nowym staje się coraz bardziej problematyczne. Analiza komparatystyczna nie zawsze daje najlepsze wyniki. Podążając za słowami J.J. Winckelmanna musimy więc patrzeć, patrzeć, po stokroć patrzeć i słuchać, oceniając wedle własnych wrażeń. Chociaż już wcześniej zdradzałem chęć napisania całego tekstu o Róisín Murphy, musi ona poczekać, bowiem w oko (i ucho) wpadła mi ostatnio postać Elly Jackson - połówki brytyjskiego duetu La Roux, który zdobywa sobie z chwili na chwilę coraz więcej słuchaczy na Wyspach i Kontynencie. Przenikanie się przeszłości i teraźniejszości jest domeną tego zespołu. Muzyki La Roux nie określałbym mianem electro. Bliżej im do synthpopu, który ma swoje korzenie w latach 80. Z tego właśnie okresu pełnymi garściami czerpie La Roux. Objawia się to w linii melodycznej i w sposobie ubierania się Elly Jackson. I własnie ubraniom Jackson chciałbym przyjrzeć się najbardziej. Oprócz charakterystycznej dla wokalistki fryzury typu duck-tail quiff, godne uwagi są pełne koloru koszule, kurtki i legginsy. Spodnie-rurki, lekko szpiczaste płaskie buty (niekiedy przypomające hologram) i akcent w postaci spoczywającej na piersi wiktoriańskiej kamei. Electric eclectic. Trochę Annie Lennox, Davida Bowie i Visage. Elly Jackson korzysta z projektów Marjana Pejoskiego, Jean-Charlesa de Castelbajaca, Emilio Cavalliniego, swojej przyjaciółki Novy Dando i ubrań m.in. z Topshopu, ale ich dobór i kombinacje są indywidualnym pomysłem Elly. If my look is changed its not La Roux - podkreśla. Nic nie stoi na przeszkodzie, by podążać za stylem Elly Jackson. Lumpeksy toną w spoliach lat 80., a i sklepy (H&M, River Island) mają sporo do zaoferowania.


poniedziałek, 8 czerwca 2009

and the winner is...

W momencie, w którym na uniwersytetach rozpoczyna się sesja, w Brytanii swój test zdali artyści. 8 czerwca poznaliśmy dwustu szczęśliwców. Na pierwszym miejscu figuruje ojciec kubizmu Pablo Picasso. Pierwsza dziesiątka prezentuje się następująco:

1. Pablo Picasso (21587)
2. Paul Cézanne (21098)
3. Gustav Klimt (20823)
4. Claude Monet (20684)
5. Marcel Duchamp (20647)
6. Henri Matisse (17096)
7. Jackson Pollock (17051)
8. Andy Warhol (17047)
9. Willem de Kooning (17042)
10. Piet Mondrian (17028)

Lista nabiera sensu dopiero po wybraniu tych dwustu artystów. Dopiero wynik każe zastanawiać się, dlaczego jedni są wyżej, inni niżej na liście.
At first glance, the results of this poll may seem rather predictable — but the longer you look, the more telling the quirks and anomalies become. This is precisely its point. It’s not there to agree with. It is there to argue against. - komentarz z The Times. Zachęcam do lektury.

niedziela, 8 marca 2009

Idea trójkąta

Tych, którzy zdążyli już zakochać się w formach tworzonych przez Garetha Puch, ucieszy wieść, że pojawiła się nowa kolekcja - autumn/winter 2009. Sam Pugh podkreśla, iż tym razem odchodzi od wcześniejszej tendencji. Poprzednio pracował nad sylwetką przypominającą odwrócony wierzchołkiem w dół trójkąt, a więc obszerną w górnej partii i zwężającej się ku dołowi. Tym razem trójkąt ten obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie rezygnuje z ciemnej gamy barwnej. Oprócz szlachetnej czerni pojawia się hematytowa srebrzystość i połyskliwa miedź. Gareth oznajmił, że ta kolekcja nie ma nic wspólnego z kosmicznymi podróżami, ale z tym co jest pod ziemią. Na ile znajduje to odzwierciedlenie w samej kolekcji, musimy ocenić sami. Proste formy żyją w zgodzie z Pugh'owskimi nadmuchiwanymi materiałami. Wielu krytyków nie boi się jednak twierdzić, że Gareth Pugh zaczyna łapać równowagę. Nie ekstremizm mu w głowie, ale klasycyzujące kształty. Niektóre projekty zyskują cechy sukienek Prady czy uniformów Yves Saint Laurent (fall 2008). Wszystko to oprawione w kolejny bardzo dobry soundtrack autorstwa Matthew Stone'a. Kolega Pugh'a lubuje się w korzystaniu z sampli znanych utworów muzycznych - m.in. "The Dull Flame of Desire" Björk, "William's Blood" Grace Jones oraz tematu głównego "Psychozy" Bernarda Herrmanna. Tym razem Stone skorzystał z dźwięków skomponowanych przez Krzysztofa Pendereckiego do "Lśnienia" Kubricka. Utwór różni się nieco od poprzednich, bowiem ma więcej wspólnego z dark ambientem, glitchem lub noisem niż z poprzednimi kompozycjami inspirowanymi klubowym Londynem. Gareth Pugh się zmienia, ale jego prace nie tracą na jakości. Zyskują nowy charakter. Cała oprawa wizualna konstruuje nową atmosferę, która zapiera dech w piersiach i pozostawia wzrok w bezruchu.
film Gareth Pugh A/W 09

piątek, 13 lutego 2009

Vote or die!

Przeszywa mnie nieprzyjemny dreszcz. Rzadko mi się to zdarza, szczególnie, czytając artykuły o sztuce, a konkretnie o współczesnym artworldzie. Nie jest to zwykły dreszcz, jaki towarzyszy oglądaniu działań akcjonistów wiedeńskich, obrazów Gigera czy fotografii Joela Petera Witkina. Ten dreszcz powoduje, że krew w żyłach wrze - z irytacji.
Ad rem! Znana wielu galeria Saatchi w Londynie (we współpracy z "The Times") zabrała się za nietypową akcję. Ogólnoświatowe głosowanie na 200 najważniejszych artystów, począwszy od 1900 r. do dziś. Zjeżył mi się włos na głowie. Przedsięwzięcie brzmi nieco dziwacznie i abstrakcyjnie (a może odważnie?), no ale przecież kusi niebywale, bo kto nie jest ciekaw listy przebojów. Wybrać dwustu z ponad wieku (i to dorodnego XX wieku) to nie lada zadanie. A lista jest obszerna. Nie brakuje na niej nazwisk znanych tak bardzo, że bardziej się nie da (Picasso, Pollock, Duchamp). Obok weteranów, rzekłbym stylobatów, są mniej znani szerszemu gronu, ale równie wpływowi (Delaunay, Burri, LeWitt). Nie da się ukryć, że bez tych postaci trudno jest zgłębiać tajniki historii sztuki. Oddać głos można tu - warunek jest prosty, klikać "vote" można przy nieograniczonej ilości artystów, ale tylko raz na tego samego. Twórcy listy nie mogli, rzecz jasna, zamknąć jej pomijając innych artystów (szczególnie tych nam współczesnych), dlatego też do 18 lutego 2009 roku można nominować niewspomnianych.
To, że z artystów wysokich lotów robi się gwiazdy na miarę popartu, przeżyję. Trudno mi jest się przekonać do jednej persony na tejże liście - Wilhelm Sasnal. Nie jestem jego miłośnikiem (eufemizm), ale też nie jest mi obojętny. To nie jedyny Polak wśród wymienionych. Znaleźć można M. Abakanowicz, K. Wodiczko, T. Kantora, M. Bałkę (który, nota bene, zaprezentuje swoje instalacje w Turbin Hall Tate Modern - jako kolejny artysta Unilever Series). To doprawdy niebywałe, że wśród wielkich mistrzów znalazły się niektóre osoby określane mianem "the most influential". ArtBaazar zachęca do nominowania innych Polaków. Pojawili się więc R. Bujnowski, W. Bąkowski, J. J. Ziółkowski, B. Kiełbowicz, A. Chaberek, W. Gilewicz, M. Kowalik, K. Owsianko i inne fantasmagorie. Nie mam krzty wątpliwości co do tego, że ani Sasnal, ani jemu podobni, nie znajdą się w tej "top 200". Nadzieję, że będzie odwrotnie niż myślę, pozostawiam określonemu kółku wzajemnej adoracji.
Wyniki poznamy w maju tego roku. Tylko jaki to ma cel?

niedziela, 1 lutego 2009

Alexander the Ripper

Chociaż zaplanowałem poświęcić kolejnego posta czemuś innemu, nie mogę pozostać obojętny wobec tego, co ostatnio wpadło mi w oko. Kolejnych kilka słów (podziwu) kieruję w stronę Alexandra McQueena. Po nie bardzo udanej kolekcji na wiosnę 2009 (która jest niejako kontynuacją wiosny 2008) Brytyjczyk prezentuje wspaniale skrojone, a niektóre rozkrojone w półstrzępy, kreacje.
Pomysły ma znów klawe. Nie będę nic więcej (na razie) mówił. Skojarzenia rodzą się same. Enjoy.
complete collection