sobota, 19 lutego 2011

Presseschau 2

Gdy Vogue kreśli na papierze słowa Spring i Summer powinno to działać jak zaklęcie. Nic z tego. Zamiast wiosny ciąg dalszy biegu z przeszkodami w postaci hałd śniegu, zaparowanych okularów po wejściu do dusznych kawiarni i nadwyrężania wątroby grzańcami wszelkiej maści. Styczniowy Vogue Deutsch wzbogacono o specjalny dodatek Frühjahr/Sommer, którego okładka, jakkolwiek udana, nie bardzo kojarzy się z tymi porami roku. Co innego wnętrze.

Barwny splendor
Zimą brakuje kolorów. To truizm. Brakuje go nawet takim miłośnikom antykolorów jak ja. Ale barwami można manipulować na setki sposobów stosownie do upodobań. Niemiecka redakcja podaje trzy receptury. Pierwsza: zakryć się "obficie, od stóp do głów" za manierycznie ściśniętymi kwiecistymi wzorami. Otyłe piwonie, emerytowane róże czy rachityczne irysy, jak arabeska, szczelnie wypełniają tkaniny kreacji Rochas, Louis Vuitton i Jil Sander. W sezonie wiosenno-letnim botanika to żadna nowość, raczej potulny konwenans, który mnie nie przekonuje.

Co innego recepta numer dwa, opatrzona zabawnym jawbreakerem: Leuchtende Vergangenheitsbewältigung: die Sixties 2011 (Lśniące rozliczenie się z przeszłością: lata sześćdziesiąte 2011). Ubrania lśniące w kolorach, retrospektywne w kroju. Dalekie od pstrokacizny chwastów. Jeden kolor nie zgwałcony gradientem ani kontrastem. Wśród purystów: Michael Kors, Nina Ricci, Miu Miu i oczywiście Maison Martin Margiela.

Receptura trzecia wg Vogue Detsch: Color-Mix. Wielkie barwne pola kontrastujące ze sobą w wymyślnych kombinacjach. Antyharmonijne połączenia godne lat 90. jak z dzieła Roberta Altmana. Etro, Missoni, Allude zszywają ze sobą pomarańcz i błękit, brąz i limonkową zieleń, a do tego czarna lamówka. Vogue kwituje: Prädikat: meisterklasse! Co kto lubi. Ja dostaję od tego próchnicy.

Von dramatisch bis distinguiert.
Wierni bieli i czerni uskutecznianej przez cały rok mogą spać spokojnie. Duet B&W nigdy z mody nie wychodzi. Po ferii kolorów Dries van Noten, Céline, Rick Owens działają jak Prozac. Najlepszym sprzymierzeńcem zarówno bieli, jak i czerni jest kolor skóry. Nic więcej.

Rozdział między stylem mini a maxi pojawia się co roku. Nie zawsze jednak w ramach jednej kolekcji. Dotychczas na dokonania Prady patrzyłem z przymrużeniem oka, wybierając pojedyncze kreacje (wyjątek stanowi kolekcja fall 2008 - niebywale wyrafinowana). Połączenie prostoty z dekoracyjnością w Prada Spring 2011 udało się znakomicie. Energetyczny oranż, electric blue, pasy (które przez moment wydawały się passé) i proste cięcia zdecydowanie opowiadają się po stronie minimalizmu. Jednak przy bliższym spojrzeniu dostrzegamy barokowe ornamenty, motywy małp i bananów (prawie jak w tradycyjnym singerie), faliste linie obłych okularów i szachownice na obcasach. Humorystycznie jak u Scotta, klasycznie jak u... Prady. Jedna z ciekawszych propozycji na najbliższy, ciepły czas. 


Zima w pełni. Wiosna ogłoszona w Vogue istnieje na razie na zdjęciach z wybiegów, a rzekomym przebiśniegom i tak nie wierzę. Rozsiadam się w fotelu i słucham Fédérica Sancheza.

sobota, 5 lutego 2011

Presseschau 1

Post dedykuję wszystkim miłośnikom prasy - tym, którzy kupują ją dla tekstów, fotografii czy typografii i tym, którzy zachwycają się samym zapachem papieru. Tych ostatnich proszę o wyjaśnienie, dlaczego K Mag tak cuchnie, że zanim zabiorę się do lektury muszę wystawić go za okno. 

W Berlinie kupić można ubrania Wunderkind,spotkać Chrisa Cornera, napchać się Carrywurstami i wychylić kilka kieliszków w CSA Bar. Można też zaopatrzyć się w, w większości przypadków, wyśmienitą prasę. Z braku czasu sięgnąłem po klasyk - Vogue Deutsch, zagadkowy Sleek i Kinki, który do złudzenia skojarzył mi się z pewnym polskim magazynem.

Do Martini - Sleek
Art & Fashion - taki zakres tematyczny podejmuje opasły Sleek. Nie będę perorować, że słowo na "A" i na "F" są dla mnie często tożsame. Redakcja doskonale krystalizuje ten pogląd na łamach swojego dwujęzycznego kawartalnika. Na pierwszy rzut oka nie widać gdzie jest dział mody, a gdzie sztuki. Wymyślne sesje zdjęciowe mieszają się z wyuzdanymi i subtelnymi grafikami, wizerunkami miejsc, rzeźb i ludzi. Każdy numer opatrzony jest tematem przewodnim zawartym w dwóch przeciwieństwach. Ten, który leży teraz przede mną (Winter 2010/11 - tu pdf) kręci się wokół słów hard i soft. Fotograf Thomas Lohr i set designerka Georgina Pragnell połączyli te dwa pierwiastki. Do sesji zatytułowanej Wooligan użyli ostrych kontrastów barw, miękkich materiałów i marek z różnych, często dalekich od siebie półek. Margiela, Marni, Van Beirendonck, Ferré współgrają z Nike, Umbro, Sefton, Mint Vintage. Gra stylu sportowego z dandy, męskiego (chłopięcego) z androgynicznym. Ekstrawagancja belgijskich i włoskich mistrzów gdzieś zniknęła. Kto by się spodziewał, że Margiela to czarne spodnie z czerwonym pasem, a biały gruby knit jumper to Ferré. Równie dobrze mogłaby być to Zara czy American Apparel. I w tym sęk. Cała oryginalność sprowadza się do kombinacji "interlabelowej", barwnej, tekstylnej i do tych rzeźbiarskich ringów ściskających i duszących. Może żadna to nowość w modowym wytwórstwie, może i kompozycja nie należy do topowych, ale wzroku nie psuje. Mi daje dużo wizualnej przyjemności.

Silniejszą dawką barw, prawie tak psychodeliczną jak obrazy Jules'a Olitskiego, biją w siatkówkę fotografie Stefana Heinrichsa. Die Hard to konfrontacja dwóch osobników Red i Blue ucharakteryzowanych na electrorugbystów. Pochodne Adidasa: SLVR i Y-3, Fred Perry i Porsche Design energetyzują całą sesję. Dwa pierwsze marki kruszą stereotyp trójpasiastego brandu. Choć dostępne w Polsce (SLVR w Złotych Tarasach; Y-3 do nie dawna w store'ach Serka - obecnie klapa) nie cieszą się taką popularnością jak za granicą. Może to truizm, ale warto przypomnieć, że Y-3 to dziecko Yohji Yamamoto - guru minimalistów. Taki streetwar miło byłoby zobaczyć na rodzimych ulicach.
 

Harder better faster stronger powtarzane jak mantra kojarzą się bezsprzecznie z Daft Punk. Słowa z ich utworu pasowałyby bardziej jako słowna ilustracja poprzedniej sesji, zostały jednak użyte w kontekście zdjęć Markusa Pritzi. Tym razem stroniące od casual wear lateksowe body Margieli i skórzane naramienniki Hermès. Przy swej elastyczności wydają się ograniczać ciało, zamieniać soft w hard.

Idąc tropem muzycznych tekstów w oczy wpada tytuł Soft Pink Truth. Hasło, które należałoby łączyć z Drew Danielem (połówką duetu Matmos) użyte zostało wobec prac Aurel Schmidt - kanadyjskiej artystki związanej z Nowym Jorkiem i Los Angeles. At first sight, Aurel Schmidt's fantasies look sweet and innocent, almost like children's drawings. Only upon closer scrutiny do they reveal a dark abyss filled with filth and anxiety - nic dodać nic ująć. Od Soft Pink Truth do prac Schmidt nie jest wcale daleko. Oboje czerpią garściami z tego, co spodobałoby się w queerowym środowisku (nie deprecjonując heteryków). Infantylne motylki i kwiatki, pastelowe kolory, insekty, puszki Budweisera, pety, condomy Trojan, a nawet telefon BlackBerry budują manierystyczne kompozycje. Genitalia, w pełnej krasie, jawią się jak wyrafinowane florystyczne bukiety, a niedopałki Marlboro kreślą kontur postaci. Autorka tekstu Ana Finel Honigman konfrontuje Schmidt z takimi artystkami jak Judy Chicago, Carole Schneemann, Valie Export i ich pojmowaniu seksualności - niekiedy bardzo złożonemu. Schmidt stawia sprawę jasno: I just draw the things in my life and the things I think about. And I think a lot about smoking and my pussy... Wielbicielom kampu się spodoba.


Choć w Sleeku dopatrzyłem się jeszcze wielu ciekawych zjawisk nie mam sumienia męczyć dalej. Powiem krótko: magazyn jest genialny, świeży, inspirujący, miły w dotyku. Kosztuje niecałe 10€. Dostępny jest także w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii, w krajach Beneluksu, Danii i USA. Na polskim gruncie rozprowadza go kiosk24.

next time: Vogue Deutsch

f.