niedziela, 18 listopada 2012

Try something new



Nadal nie mam pewności, co skłoniło mnie do napisania niniejszego tekstu. Czy była to moja (nieskrywana) słabość wobec Maison Martin Margiela, czy chęć ustosunkowania się do szeregu paszkwili, towarzyszących informacjom o wypuszczeniu wspólnej kolekcji tego paryskiego domu mody i szwedzkiej sieciówki H&M. Niewykluczone, że oba czynniki miały taką samą siłę oddziaływania. Nie jestem też pewien, czy moja nota w jakikolwiek sposób wpłynie na autorów komentarzy, przesyconych agresją niewiadomej proweniencji. Wiem jedno - nie kieruje mną żaden "modowy mesjanizm", którym chciałbym zmieniać czyjekolwiek opinie. Co najwyżej - zwrócić uwagę na wyjątkowość tej kolaboracji i wynikającą z niej pozytywną wartość.

"Try something new, you might be pleasantly surprised"
- słowa te widniały na niewielkiej karteczce ukrytej w pustych skorupkach jajek. Kilka innych "jajek z wróżbą" stało w tekturowej wytłaczance w butiku Maison Martin Margiela w Osace. Hasło wykreślone charakterystyczną czcionką można potraktować jako zaproszenie do zagłębienia się w tajniki estetyki atwerpsko-paryskiego projektanta. Wówczas dowiemy się wielu intrygujących faktów o jego działalności i spojrzeniu na współczesne krawiectwo. Sposób, w jaki komunikuje się Martin Margiela (który do dziś nie ujawnił szerszej publiczności swojego wizerunku) nazwać można "metajęzykiem" bądź "językiem programisty". Z jednej strony jego ubrania mówią o ubraniach - o konstrukcji, funkcjonalności, materii. Z drugiej, ograniczone środki wyrazu otwierają szerokie pole interpretacji i kreacyjnych możliwości. Dowodem na to są surowe w swej budowie kurtki wykonane ze zszytych skórzanych pasków z klamrami czy przetransformowane w postać torebki eleganckie rękawiczki. Tradycyjne skarpety tabi zostały przez Margielę nonszalancko pochlapane białą farbą i podwyższone do roli obuwia. Zwracają uwagę nie tylko swoim oryginalnym krojem, lecz przede wszystkim efektem dekonstrukcyjnego gestu. Japońska klasyka, kojarzona z nienagannością wschodnich ceremoniałów, zyskała nową wartość, wpisała się w historię zachodniego, europejskiego rzemiosła oraz przewartościowała destrukcję - nową metodę tworzenia. O koncepcjach, których źródło znajduje się w Maison Martin Margiela (przy Rue Saint-Maur w dawnym budynku klasztornym) można mówić dużo i długo, a także barwnie - mimo dominującego monochromatyzmu. Dotyczą one nie tylko mody. Dotykają anonimowości (chcianej i niechcianej), odwiecznych konfliktów społecznych, ścierających się skrajności (również estetycznych) etc. Retoryka Maison Martin Margiela w swej (programowej) prostocie jest niezwykle zawiła, a przy tym niebywale intrygująca.

Minęły trzy lata, odkąd Martin Margiela opuścił założony przez siebie w 1988 roku "Maison". Mimo jego nieobecności, dom mody - wierny pierwotnym ideałom i poetyce mistrza - ma się bardzo dobrze i zyskuje nowych klientów. Nie bez znaczenia dla prosperity firmy pozostaje współpraca z H&M. Służy ona przede wszystkim autopromocji, której potrzebuje każdy kreator. Jednakowoż, od 15 listopada rozsiane po całym świecie sklepy szwedzkiej sieci nie sprzedają Maison Martin Margiela. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, jest w dużym błędzie. Z perspektywy marketingu byłoby to wyjątkowo nierozsądne. Na półkach znalazły się produkty zaledwie "pobłogosławione" przez MMM. To, co faktycznie można nabyć to refleks, odbicie koncepcji, które kształtowały obraz Maison Martin Margiela przez ponad dwudzieścia lat. Można więc zastanowić się czym taka współpraca różni się od sprzedawanych na co dzień kolekcji w H&M. Nie jest przecież tajemnicą poliszynela, że koncerny odzieżowe czerpią pełnymi garściami z topowych wybiegów: ćwiekowana ramoneska od Balmain, garsonki o szerokich ramionach od Alexandra Vauthier, sportowe koturny od Isabel Marant. Wyjątkowość kolaboracji H&M i MMM polega na czymś, co nazwę "nietuszowaną inspiracją". Zyski z takiej współpracy rozdzielane są na trzy strony. H&M zaskarbia uwagę klientów. Przed Maison Martin Margiela pojawia się nowy sposób ugruntowania siły marki. Trzecim kontrahentem jest klient, który oprócz dobra materialnego, wchodzi w posiadanie wiedzy o nowej, osobliwej estetyce.

W światło powyższych uwag wprowadzę dwa ze wspomnianych na początku paszkwili, znalezionych na FB (pisownia oryginalna). Paszkwil #1: "Zwykłe szmaty z przyczepioną metką w super okazyjnej cenie 3/4 razy droższe niż bez metek" - szmatą (a więc jak rozumiem kawałkiem materiału pozszywanego wedle jakichś zasad) nazwać można zarówno zwykłe ubrania sprzedawane w H&M czy innej sieci, jak i odzież z renomowanych domów towarowych. Problem (problem?) polega na tym, że człowiek - istota obdarzona wolną wolą - ma prawo podejmować samodzielnie decyzje. Może wybrać sklep, poszczególne części garderoby, fason, a także jakość. Ponadto, wypada uwzględnić takich kupujących, którzy swoje pieniądze wydają nie tyle na produkt, co na pomysł, z którego ów produkt wyrósł. Żyjemy w czasach, w których tkaniny nie powstają ze szczerozłotych nici, a cena nie przystaje już tylko do namacalnej materii. Kwestia metki jest drugorzędna. Metkową walkę na froncie "H&M - Maison Martin Margiela", równie dobrze zamieć można na "H&M - Zara".
Paszkwil #2: "Jednak stwierdzam ze nasze spoleczenstwo to banda konsumpcjonistow i patrzacych przez pryzmat marki biednych lemingowatych oszolomow...". Aż trudno zdecydować od czego zacząć: od zagadnień społecznych, realiów i kondycji współczesnego konsumpcjonizmu czy od tych biednych i lemingowatych. "Nasze społeczeństwo" - czyli polskie, w kwestii konsumpcjonizmu dopiero raczkuje. Uczy się oddzielać ziarna od plew. Patrzenie przez pryzmat marki jest upośledzone, bowiem znajomość (by nie posłużyć się słowem "znawstwo") dóbr luksusowych w Polsce ogranicza się do rzucania nazwami marek z ironią lub drobnomieszczańskim snobizmem. Współpraca szwedzkiej sieci i francuskiego domu mody przynosi Polsce więcej korzyści niż strat. Stanowi zaczyn poszerzania i pogłębiania się świadomości czym moda jest, jak funkcjonuje oraz jaką ma specyfikę. Warto przecież spróbować czegoś nowego - może nas to przyjemnie zaskoczyć.
f.