Oficjalna wieść o tym, że Martin Margiela nie prowadzi już swojego Maison obiegła świat mody równie błyskawicznie, jak informacja o Lacroix-bankrucie. Osobiście zmartwiła mnie decyzja Margieli, a żal pogłębiła ostatnia kolekcja domu MM, kierowanego, jak się przypuszcza, przez Haidera Ackermanna. Odniosłem wrażenie, że mimo prób, ciągłość stylistyczna została przerwana. Na szczęście w fashion worldzie dużo się dzieje. Aby zrekompensować sobie potknięcie MMM, przyjrzałem się bliżej nowalijkom wybiegów:
Geometryczny minimalizm
Alexis Mabille – nazwisko, które nic nie mówi, a powinno. Związany niegdyś z Ungaro, Niną Ricci i domem Diora, zaprezentował w paryskim Garage Turenne świetną, spójną kolekcję spring 2010 couture. Czerń, magenta, czerwień, ultramaryna. Pół na pół. Dwie twarze. Z pewnością Ameryki nie odkrył, ale ją odświeżył. Wykorzystał szlachetność barw i bawił się ich komponowaniem. Boki talii zaznaczone wyróżniającym się kolorem, powodujące jej optyczne zwężenie, to stary trick stosowany przez wielu projektantów (np. Gareth Pugh, Alexander McQueen – by pozostać monotematycznym). Z wielką chęcią, zobaczyłbym męski odpowiednik tej kolekcji.
Gradient i eksperymenty z materią
Givenchy już od kilku sezonów stanowi powód zachwytów. Kolekcja spring 2010 couture może przywodzić na myśl idee Magieli. Gradienty kolorów neutralnych, proste cięcia, bogactwo materiału i jakby to określił pewien XVIII-wieczny historyk sztuki: szlachetna prostota i spokojna wielkość. Pokaz skąpany w soundtrack z electro-opery stworzonej przez The Knife, Planningtorock i Mt. Simsa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz