wtorek, 26 października 2010

Fashion Week Poland, part 1

Fashion Week Poland w Łodzi może przysporzyć wielu dolegliwości zdrowotnych - począwszy od uszkodzenia wzroku na tachykardii i bradykardii skończywszy. Oczywiście ktoś powie, że Łódź to nie Paryż ani Mediolan. Racja. Jednak w "tekstylnym mieście" przydarzyły się momenty godne zachodniej branży modowej.
Zaproszony przez redakcję ELLE (którą pozdrawiam), spontanicznie spakowałem walizkę i wsiadłem do pociągu. W piątkowym harmonogramie łódzkiej imprezy zaznaczyłem sobie kilka pokazów, których ominąć nie mogłem. Z wielką niecierpliwością czekałem na prezentację kolekcji Thornbjørna Uldama. Na szczęście Uldam miał ciekawy support w postaci Moniki Ptaszek. Ptaszek, z pochodzenia łodzianka, jest absolwentką krakowskiej Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru. Krótka nota o projektantce przygotowana przez organizatorów Fashion Week głosiła: "każdą kolejną kolekcję projektuje w rytm bliżej niesprecyzowanej muzyki". Pokazowi Ptaszek for Men towarzyszyła jak najbardziej sprecyzowana ścieżka dźwiękowa. Zapętlony jazgot Stress francuskiej formacji Justice, niczym wiertarka udarowa, zatrząsł wybiegiem, a z sekundy na sekundę było coraz mocniej. Dodatkowych drgań dostarczali rytmicznie kroczący modele obuci w sztyblety i w coś na kształt południowoamerykańskich skórzano-filcowych ataderos pozbawionych podeszew. Nietypowe buty nie odciągnęły uwagi od całej reszty. Spodnie z podwyższonym stanem, poszarpane t-shirty, wąsko krojone kamizelki, asymetrycznie zapinane koszule, szerokie bermudy, bluzy oversized. Znakomita większość znalazłaby godne miejsce w mojej garderobie, bowiem oprócz ciekawego kroju i materiału odpowiada kolorystycznie. Czerń, granat, ultramaryna. Pojawił się też modny ostatnimi czasy musztardowy. Jednobarwne płachty materiału wzbogacały zmyślnie zakomponowane dżety i cekiny. Udany pokaz, ubrania z kategorii "must have" (przynajmniej dla mnie).




Recenzji kolekcji Jemioła, który prezentował się po Monice Ptaszek, się nie podejmę. Po stokroć lepiej zrobią to za mnie głównodowodzące portale modowe. Nie należę do miłośników twórczości Jemioła, aczkolwiek doceniam jego zabawę formą. Kształtowanie tej samej materii na wiele sposobów świadczy o pomysłowości projektanta, jednak prowadzi często do kopiowania samego siebie, a w końcu nudy. Jemioł projektował m.in. kreacje dla uczestniczek tegorocznego balu debiutantów w Warszawie i wiem skądinąd, że były mdłe i w dodatku słabej jakości. Taśmowa produkcja nie służy projektantom (przynajmniej nie wszystkim). Kolekcja prezentowana na Fashion Week była poprawna, ale mnie nie urzekła. Ja potrzebuję krwi i kości.
Doczekałem się. Już za chwilę na wybiegu, tuż przed moim nosem ukazać się miał Thorbjørn Uldam. Absolwent prestiżowej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii zdobywał wiedzę i doskonalił warsztat pod okiem mocarnego Waltera Van Beirendoncka. Szkoła nie stawia żadnych granic w akcie tworzenia, nawet w dowolnym punkcie procesu projektowania pobudza oryginalność – oznajmił w pewnym wywiadzie Uldam. Ten duński projektant, podobnie jak jego starsi koledzy (Martin Margiela, Dries van Noten czy Kris van Assche), doskonale łączy sztukę z designem (chwilowo uznajmy ich separację) – i to na światowym poziomie. Otwarcie przyznaje, że jego źródłem inspiracji jest mieszanka twórczości takich artystów jak Anthony Goicolea, Damien Hirst, Nan Goldin, Joseph Beuys czy Matthew Barney. Intensywne błękity i cynobry kontrastuje z neutralną bielą, dzianinę ze skórą i filcem, kruchość z niezniszczalnością. Kolekcja jest bardzo spójna. Godne uwagi wydały mi się szczególnie szare luźne spodnie, błękitna kurtka o drapowanym kołnierzu, i oczywiście zamykający pokaz biały sweter przywodzący na myśl kostiumy z fotografii Lucy&Bart. Thornbjørn Uldam daje mężczyznom okazję wyróżnić się na ulicach. I like masculine clothes. I like masculine guys. I don’t mean a massive muscle monster it is more a mental thing. I don’t mean it in a hard sense, a man that is tough and rough, men have feelings too like everybody else. This is the person I have in mind when I design, and I like to make a story embrace him and take him on a journey - te słowa traktować można niejako opozycję do modela van Beirendoncka. Ta podróż, o której wspomina Uldam wiedzie do dziwnego kraju, w którym łączą się ze sobą pierwiastki skandynawskie, belgijskie, japońskie i pewnie wiele innych. Nie mam wątpliwości, że namiastka antwerpskiej kreatywności na polskiej ziemi jest bezcenna i zaowocuje.
koniec części pierwszej
f.

1 komentarz:

  1. Uldam w całości na tak wiesz zresztą widziałeś moją reakcję
    Ptaszek cudo poza musztardą jakoś do mnie nie woła ten kolor
    Ale żeby tak Jesioła pominąć hehehe:))

    OdpowiedzUsuń